środa, 21 września 2022

Kulisy przygotowań do przekopu Mierzei Wiślanej

 

NIEZALEZNA.PL | O kulisach przygotowań do przekopu Mierzei Wiślanej

 



Rozmowa portalu niezalezna.pl z geologiem Marcinem Mazurowskim.

Przemysław Obłuski: Co łączy pana z przekopem Mierzei Wiślanej?

Marcin Mazurowski – zastępca przewodniczącego Komisji Granic Szelfu Kontynentalnego ONZ, w latach 2016 – 2018 zastępcą dyrektora Departamentu Geologii i Koncesji Geologicznych w Ministerstwie Środowiska, członek Klubu „Gazety Polskiej”: Jedną z pierwszych rzeczy, jakie związane są z realizacją takich dużych inwestycji infrastrukturalnych jest konieczność przeprowadzenia badań geologiczno-inżynierskich. Początek „przygody” z taką inwestycją, to dokumentacja a wcześniej projekt robót geologicznych, który trzeba zatwierdzić w odpowiednim urzędzie. W przypadku przekopu Mierzei Wiślanej mieliśmy do czynienia z inwestycją, która obejmowała zarówno część lądową, jak i część morską, w związku z czym musiała zostać zatwierdzona przez Ministra Środowiska. I ja tutaj działałem z upoważnienia Ministra Środowiska, jako organ, który w jego imieniu zatwierdzał ten projekt robót geologicznych dla ustalenia warunków geologiczno-inżynierskich. Decyzję w tej sprawie wydałem 21 września 2017 roku.

Czy w warstwie geologicznej były tam jakieś „niespodzianki”? Rozumiem, że trzeba było wykonać jakieś odkrywki, pobrać jakieś próbki.

Tak jest. Proces związany z przeprowadzeniem robót geologicznych miał określić zjawiska i procesy geologiczne (w tym dotyczące wód podziemnych, czy procesów geomorfologicznych), i określić własności fizykomechaniczne gruntu, których znajomość jest konieczna do realizacji i eksploatacji inwestycji, a Jako wynik tych prac powstała dokumentacja geologiczno-inżynierska. Projektowi przekopu były jednak rzucane kłody pod nogi od samego początku, nawet na tym wstępnym etapie. Ówczesny główny geolog kraju pan prof. Jędrysek [Mariusz Orion – red.] koniecznie chciał uznać bursztyn za kopalinę objętą własnością górniczą.

Co by to miało oznaczać?

To oznaczałoby przede wszystkim, że gdyby na etapie badań geologiczno-inżynierskich okazało się, że są jakieś ślady bursztynu (a okazało się przecież), wymagałoby to wykonania dokumentacji zasobowej, co przedłużyłoby prace przynajmniej o kilka lat. To mogłoby być 2, 3, a może i 5 lat, ponieważ zarówno wykonanie jak i zatwierdzenie takiej dokumentacji jest procesem bardzo czasochłonnym. Pojawiały się wówczas informacje medialne, że może okazać się, że bursztynu jest tam tak dużo, że cały ten przekop mógłby zostać sfinansowany z wydobycia tego bursztynu. To oczywiście była całkowicie absurdalna idea, która z perspektywy czasu, wydaje się, że miała na celu tylko i wyłącznie wydłużenie całego procesu inwestycyjnego. Mogłaby bardzo skutecznie zatrzymać całą inwestycję.

Jak udało się z tego wybrnąć?

Udało się zatwierdzić projekt robót bardzo szybko, w związku z czym inwestor mógł przystąpić do badań terenowych, czyli wierceń, sondowań, które miały określić wytrzymałość podłoża gruntowego, inżynieryjne parametry potrzebne do wykonania samej inwestycji. To pozwoliło też określić czy bursztyn tam występuje, czy są na przykład jakieś inne złoża, które płytko mogłyby występować. Mogłyby to być złoża borowin czy torfu, które jakiejś wielkiej wartości nie mają i występują w miarę powszechnie, szczególnie w północnej Polsce. Natomiast jeśli chodzi o bursztyn, to istniało właśnie to niebezpieczeństwo, że w przypadku objęcia samego bursztynu własnością górniczą, ta inwestycja mogłaby być na kilka lat zatrzymana, albo w ogóle zaniechana.

Czy pana zdaniem mogły to być celowe działania, obliczone na przedłużenie procesu inwestycyjnego, czy to po prostu była odmienna, obiektywna opinia na te kwestie?

Z perspektywy czasu można się zastanawiać nad tym, jaki był cel tych działań, bo wartość tego bursztynu, który mógł być w tym obszarze, bez względu na to, czy on byłby objęty własnością górniczą, czy nie i czy w momencie wykonywania wykopu trzeba by było wcześniej wykonywać dokumentacje zasobowe, obejmować ten obszar własnością górniczą, zakładać zakład górniczy – bo tak to się formalnie nazywa, to cały proces by bardzo wydłużyło, a po drugie, byłoby kosztowne i obniżyłoby (jeśli byłby ten bursztyn w jakichś dużych ilościach) jego wartość. Sama dokumentacja kosztowałaby przynajmniej kilka milionów złotych, a jak dodać do tego wszystkie kwestie administracyjne i koszty związane z organizacją zakładu górniczego, to mogłoby to być nawet kilkanaście czy kilkadziesiąt milionów złotych.

Można więc przypuszczać, że tego typu działania nie związane były wyłącznie z tym, że ktoś wymyślił sobie, że tak by było dobrze i od strony urzędowej wszystko byłoby ładniej poukładane i mielibyśmy do czynienia z logiczną konsekwencją działań. Moim zdaniem takie działania można traktować jako działania sabotażowe. Jaki był tego cel? Nie wiem. Na szczęście do tego nie doszło i bardzo dobrze i dzięki temu udało się tę inwestycję przeprowadzić w sposób sprawny. Jak się okazało, pewne ilości bursztynu zostały wydobyte, natomiast one nie miały większego znaczenia gospodarczego, a już na pewno złożowego. Na szczęście próby zmian prawa geologiczno-górniczego w tym zakresie zostały skutecznie zablokowane na etapie uzgodnień międzyresortowych, dzięki zdrowemu rozsądkowi pana ministra Marka Gróbarczyka, ówczesnego szefa resortu gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej, przy wsparciu także innych ministrów.

Przed rozpoczęciem tej inwestycji, w jej trakcie, a nawet do tej pory, przez przeciwników przekopu podnoszone są argumenty, że „za wąsko”, „za płytko”, a w ogóle, to „kto tam będzie pływał”. Jak pan ocenia tego typu krytykę?

Moja wiedza na ten temat nie jest wiedzą eksperta rynku morskiego, natomiast z rozmów z ludźmi, którzy związani są z tym rynkiem i całym sektorem logistyki morskiej wynika, że ten przekop ma parametry takie, jakie są potrzebne do obsługi portu w Elblągu. Zarzut, że przekop nie jest dostosowany do największych statków (np. masowców itp.) jest absurdalny, bo przecież mogą tamtędy przepływać najpopularniejsze jednostki, które operują na Bałtyku. Nie chodzi tu przecież o oceaniczny ruch towarowy, bo na to mamy inne porty. Port w Elblągu ma zabezpieczać zupełnie inne potrzeby – lokalnej bałtyckiej wymiany handlowej – i parametry przekopu są dostosowane do tych potrzeb.

Moim zdaniem, obrzydzanie dużych inwestycji infrastrukturalnych trzeba rozpatrywać z perspektywy przeciwników suwerenności Polski. Wyłącznie brak podejścia pro-państwowego, brak perspektywy budowy silnego państwa, które będzie suwerenne, samodzielne gospodarczo i politycznie, tłumaczy stawianie takich zarzutów.

Formułowano też zarzuty natury ekologicznej, twierdząc, że ten przekop nieodwracalnie zrujnuje florę i faunę na Zalewie Wiślanym. Jak pan je ocenia?

Zacznijmy od tego, że zarzuty formułowane przy tego typu inwestycjach infrastrukturalnych przez środowiska, które zajmują się (przynajmniej nominalnie) ochroną przyrody, bardzo często są zarzutami całkowicie nietrafionymi. Często argumenty podawane przez te organizacje są argumentami mającymi działać na ich odbiorców w sferze psychologicznej i angażować ich uczucia. Są jednak zwykle argumentami, które niekoniecznie odzwierciedlają rzeczywistość.

Jako geolog mogę poświadczyć, że zmienność przyrody bywa bardzo dynamiczna i mówienie o tym, że wykonanie tego przekopu jakoś dramatycznie zmieni sytuację środowiskową jest zwykłym kłamstwem. Bardzo wiele obszarów, które tzw. organizacje „chroniące przyrodę” wskazują na jakoby obszary dziewicze, takimi nie są. Najlepszym przykładem jest tutaj Puszcza Białowieska, która była zasadzona ręką człowieka i od kilkuset lat pielęgnowana jest poprzez ludzi zamieszkujących ten region.

Jeden z „argumentów” przeciw budowie przekopu Mierzei Wiślanej nawiązywał do „woli” natury. „Gdyby natura chciała, żeby był tam przekop, to by był” – komentowała planowaną inwestycję Małgorzata Kidawa-Błońska. Czy pan jako geolog zechciałby się odnieść do tej śmiałej tezy?

Ale natura chciała, tylko trochę w innym miejscu, bo Zalew Wiślany posiada przecież połączenie z Zatoką Gdańską. Natura natomiast z całą pewnością nie chciała granicy politycznej pomiędzy Polską a Obwodem Kaliningradzkim, bo to nie jest granica przyrodnicza. Przyroda więc tego połączenia chciała, bo ono jest i funkcjonuje, natomiast dlaczego nie chciała tego w okolicach Krynicy Morskiej, tego nie wiem.

Bez względu na to czy funkcjonować będzie jedno takie połączenie, czy – jak obecnie – dwa, to nie zmieni to radykalnie sytuacji przyrodniczej. Taki kanał ani nie spowoduje nagle zasolenia Zalewu Wiślanego, ani jakiegoś dramatycznego odsolenia wód Bałtyku. Zagrożenie mogłoby występować, gdyby w Zatoce Gdańskiej żyły organizmy endemiczne, zupełnie odmienne od tych, które żyją w Zalewie Wiślanym; gdyby Mierzeja Wiślana oddzielała całkowicie dwa różne ekosystemy, które nie powinny się połączyć, bo są niezwykle cenne. Tu z niczym takim nie mamy do czynienia.

Przemysław Obłuski