O wyjazdach na Węgry krążą
już legendy. Beata Dróżdż mówi nam o co chodzi: „To rodzaj pozytywnego
uzależnienia”
https://niezalezna.pl/429592-o-wyjazdach-na-wegry-kraza-juz-legendy-beata-drozdz-to-rodzaj-pozytywnego-uzaleznienia
Już 13 marca wszyscy chętni, w tym oczywiście członkowie Klubów „Gazety
Polskiej”, wyruszą w drogę do Budapesztu, aby wziąć udział w uroczystościach z
okazji węgierskiego święta narodowego i przejść w Marszu Pokoju. Podobnie jak w
ubiegłych latach, tegoroczna wyprawa do Bratanków cieszy się ogromnym
zainteresowaniem, zwłaszcza, że będzie to wyjątkowy - X Wielki Wyjazd na Węgry.
Niezalezna.pl: To już dziesiąty,
można powiedzieć - jubileuszowy wyjazd na Węgry. Nie znudziło się uczestnikom?
Wielu z nich jeździ tam cyklicznie.
Beata Dróżdż: Nie, wręcz przeciwnie! Wszyscy tylko mamy nadzieję, że można będzie
bezpiecznie wziąć w nim udział, mam na myśli pandemię. Tam jest niepowtarzalna
atmosfera i najlepiej jest o tym rozmawiać z ludźmi, którzy pojechali pierwszy
raz, kiedy wspominając powitanie i życzliwość Węgrów mają łzy w oczach.
Podobno w czasie, kiedy
Polacy przyjeżdżają do Budapesztu, są w wyjątkowy sposób fetowani, a w
restauracjach pojawiają się jadłospisy w naszym języku?
Tak, bo to jest wyjątkowe wydarzenie, które - podkreślam - jest
otwarte dla wszystkich i po tylu latach widzimy, że ludzie jeżdżą też
indywidualnie. Nawiązali tam znajomości, przyjaźnie i odwiedzają się. Powstają
osobiste relacje i to jest niesamowite. My przyjeżdżamy na ich święto narodowe
15 marca a oni przyjeżdżają do nas do Krakowa 11 listopada. Pierwszego dnia
poruszamy się jeszcze bez flag, ale napotykamy informacje przed restauracjami
typu: „Dziś Polacy jedzą za darmo”. Jak usłyszą język polski, to zdarza się, że
nic nie płacisz, bo koniecznie chcą coś nam zafundować.
Jak się dogadujecie, bo
język węgierski jest raczej trudny dla Polaków i chyba działa to też w drugą
stronę?
Nie ma bariery. Mało tego, podchodzą do nas Węgrzy i po polsku mówią:
dziękujemy, dzień dobry, kochamy was. My staramy się odwzajemniać po węgiersku
i przed każdym wyjazdem sobie to odświeżamy. Co ciekawe i wzruszające –
podchodzą do nas Węgrzy, którzy potrafią zaśpiewać polski hymn, po polsku i po
węgiersku. My też śpiewamy po węgiersku. Paweł Piekarczyk nas już w tej kwestii
wyszkolił. Zawsze przed przyjazdem do Budapesztu jest trening, zawsze jest tekst
drukowany i cały pociąg uczy się, żeby wspólnie z Węgrami śpiewać podczas ich
uroczystości.
Publikowaliśmy na portalu
filmową relację z zeszłorocznego wyjazdu. Sielska atmosfera i gromkie śpiewy w
pociągu. To robi wrażenie.
Zgadza się, bo podczas tych wyjazdów spotykają się ludzie, którzy myślą
podobnie. Ci, którzy jadą po raz pierwszy, są na początku zwykle bardziej
wstrzemięźliwi, ale już w drodze powrotnej widać, że to się zmienia. My staramy
się organizacyjnie to wszystko spiąć, żeby nikt nie czuł się źle, żeby każdy
mógł się odnaleźć i wiedział jak się poruszać. Kiedy przyjeżdżamy do
Budapesztu, Węgrzy, którzy znają język polski podchodzą już na dworcu i
umawiają się, żeby nas oprowadzić, żeby pokazać najciekawsze miejsca swojej
stolicy. To bardzo zacieśnia relacje międzyludzkie. Potem zawsze jedziemy
autokarami pod pomnik Józefa Bema, pod tablicę katyńską i tablice smoleńską. W
hotelu pomagamy się wszystkim zameldować, bo język angielski w wykonaniu Węgrów
jest specyficzny (śmiech).
Jak wygląda sam marsz?
Kiedy widzą jak idziemy zorganizowaną grupą z tym naszym wielkim banerem
polsko-węgierskim, to z automatu są oklaski, brawa, uściski dłoni, przytulanie.
Nie jest łatwo utrzymać w zorganizowany sposób grupę pięciuset osób, żebyśmy
byli widoczni i żeby nas było widać, więc w zeszłym roku szliśmy prawie na
końcu tej wielkiej manifestacji. Kiedy stanęliśmy i zaczęliśmy śpiewać polskie
pieśni i wznosić węgierskie hasła, to ludzie podchodzili do nas z płaczem.
Koleżanka, która była pierwszy raz opowiadała mi, jak podeszli do niej Węgrzy i
zaprosili do pobliskiej restauracji, bo stwierdzili, że muszą jej postawić
kieliszek wina, żeby chociaż w ten sposób okazać swoją wdzięczność. Ten tłum
ludzi, którzy biorą udział w Marszu Pokoju robi niesamowite wrażenie. Zdarzają
się też dziwne sytuacje, bo pamiętajmy, że Budapeszt jest rządzony przez
tamtejszą opozycję. Mimo trwającego marszu i święta państwowego zdarzało się na
przykład, że podjeżdżały śmieciarki próbując wjechać w tłum. Policja zrobiła z
tym porządek. Widać było, że starali się zakłócić ten pochód.
To przypomina działania
straży miejskiej w Warszawie, której funkcjonariusze zabierali kwiaty i znicze
z Krakowskiego Przedmieścia.
Dokładnie.
Pierwszy wyjazd w 2012 roku
odbywał się w czasie wzmożonych ataków Brukseli na Węgry, dzisiaj my także
jesteśmy na tym celowniku. Minęło 10 lat i okazuje się, że pewne rzeczy się nie
zmieniły. Czy to też jest jakieś spoiwo dla polsko-węgierskiej przyjaźni?
Myślę, że tak. My i Węgrzy, reprezentujemy Europę ojczyzn, suwerennych
państw, przyjaźniących się ze sobą, mających wspólne stanowisko w wielu
sprawach. Węgrzy myślą podobnie jak Polacy, bo podobnie jak my, doświadczyli
wiele zła. Podczas tego półmilionowego marszu widać wielu młodych ludzi, całych
rodzin z dziećmi i widać, że myślenie o Europie i takich sprawach, jak m.in.
„lgbt”, czy „gender” jest takie samo. Zderzają się z tą samą ścianą w Unii
Europejskiej, z którą my się zderzamy.
Należałoby sobie życzyć
takiej frekwencji na patriotycznych manifestacjach w Polsce. Pół miliona ludzi,
biorąc pod uwagę populację, to jakaś niewyobrażalna liczba.
Ja też chciałabym, żebyśmy jako prawica, byli w stanie zrobić taki
pokojowy marsz w jakiekolwiek nasze święto, żeby tyle ludzi wyszło na ulice.
Jak wygląda zainteresowanie
tegorocznym wyjazdem do Bratanków?
Już od stycznia dzwonią do mnie ludzie z pytaniem, czy jedziemy w tym
roku, a kiedy mówię, że tak, to natychmiast rezerwują sobie miejsce. Spotkania
z Węgrami i udział w tym marszu jest niesamowitym przeżyciem, które tworzy rodzaj
pozytywnego uzależnienia.